czwartek, 22 września 2011
niedziela, 17 lipca 2011
sobota, 16 lipca 2011
Przygotowania
Przygotowując się na Norwegię naprawiłam w końcu moje człapaki które
od dłuższego czasu wołały o pomstę do nieba i zajęłam się mnóstwem
inszych głupot które szykuję na kram. Zamówienia krajkowe lecą i lecą
[niedługo wstawię zdjęcie krajki dla Adriana] a tymczasem robię
bransoletki dla turystów i filcowe mydełka ;) No i oczywiście - przędę!
piątek, 8 lipca 2011
Syrop z szyszek
Pomijając wszelkie przeciwności krajkowania jak brak wełny i lenistwo
- nadal coś robię! Mimo rozciętego do mięsa palca M. i mimo mojej
obolałej dłoni powstaje właśnie syrop z szyszek ;D Straty w ludzich są
tak wielkie, bo nie przewidzialam, że młode szyszki i tak będą tak
twarde, że z ledwością da się je kroić.
Ale ale - efekt jest, bo szyszki sok puszczają a tymczasem zdjęcia z przygotowań do pozyskiwania soku:
Ale ale - efekt jest, bo szyszki sok puszczają a tymczasem zdjęcia z przygotowań do pozyskiwania soku:
czwartek, 7 lipca 2011
Przędzenie na wrzecionie
Jako że od Wolina zeszłego roku chorowałam na wełnę czesankową i
filcowanie, tak też w końcu po naprawdę długim okresie oczekiwania i
decydowania się, taką wełnę zakupiłam. Nie jest to drogi interes - za
jeden 'motek' ważący w aukcji na której kupowałam 50g kosztował coś
ponad 3zł. Moje obawy odnośnie tego ile faktycznie to 50g filcu zajmuje
na szczęście się nie sprawdziły - 50g objętościowo to mniej więcej moje
dwie drobne dłonie ^^ ,
które na ścisk ledwo są w stanie objąć jeden motek, także całkiem
sporo jak mi się wydaje. Niemniej jednak zapobiegliwie zamówiłam
czesanki więcej niż by mi się wydawało, że będę potrzebować. Czesanka
przyszła, każdy motek jest oddzielny, dwa kolory [naturalny i brązowy]
są dokładnie takie jakie być powinny a sama wełna miękka i delikatnie
tylko gryząca.
Co nastąpiło później?
Na youtubie zupełnie przez przypadek trafiłam na filmik z Chudowa bodajże pokazujący kobitkę przędącą wełnę. I jak to u mnie - zapaliła mi się lampka i stwierdziłam, że skoro mam wełnę to brakuje mi tylko wrzeciona i mogę zaczynać prząść. Tu jak z nieba spadł mi Ingwar, który po powrocie z wyjazdu usłyszawszy wcześniej o moich prząśniczych zapędach przywiózł ze sobą wrzeciona. Z ogromnym zapałem z miejsca je zakupiłam i postanowiłam że jak tylko wrócę do domu zacznę działać. I stało się tak jak zwykle z początkami bywa. Okazało się, że trzeba szukać, czytać i kombinować.
Zaczęłam sposobem.
Jako, że prawie na wszystkich stronach instruktażowych jakie trafiałam wrzeciona miały na końcu haczyk, który zupełnie zmieniał charakter i kierunek przędzenia, postanowiłam (a raczej postanowiliśmy, bo do przenoszenia tekstu czytanego i widocznych zdjęć na rzeczywistość pomocny był mi wielce Kędzior) sobie conieco uprościć. - Moje wrzeciono nie posiada haczyka (co w sumie oczywiste) więc zamiast niego zastosowaliśmy dodatkowy węzeł. Ale od początku:
Nitkę pomocniczą (dowolnej, wygodnej długości) zawiązaliśmy w pętlę, którą to przywiązaliśmy ponad glinianym przęślikiem (od strony dłuższej osi wrzeciona) natomiast pozostałą część pętli w miejscu gdzie powinien być haczyk (pod przęślikiem na końcu osi) związaliśmy tak, by pętla trzymała się osi ale reszta jej nadal zwisała swobodnie w dół. Co później: wyciągamy z czesanki jakieś, podobającej się nam grubości włókna, które przekładamy przez pętlę i składamy z resztą tych włókien tak by się zaczepiła. Dalej już sama frajda czyli zaczynamy prząść pierwszy fragment. Łapiemy za dłuższą część osi wrzeciona i trzymając w jednej ręce to a w drugiej naszą wełnę przyczepioną do nici pomocniczej delikatnie turlamy wrzecionem po udzie żeby nadać nitkom skręt i by mocniej się o siebie zaczepiły. Gdy już uprzędziemy pierwszy fragment wyciągamy z czesanki kolejne włókna by to przedłużyć. Gdy powstanie nam trochę włóczki odczepiamy nić pomocniczą spod przęślika - ale nie odczepiamy od włóczki! i zaczynamy skręcać to co powstało ponad przęślikiem. I dalej przędziemy już z drugiej strony wrzeciona, czyli tak jak być powinno. Ruch obrotowy można nadać wrzecionu albo poprzez szybki skręt palcami na czubku wrzeciona, albo tak jak to w początkowej fazie tworzenia nici - szybkie przeturlanie wrzeciona po udzie i puszczenie go, by kręciło się dalej już własną siłą.
A! co ważne! - nić musi kręcić się ciągle w tę samą stronę więc warto by było zapamiętać, w którą kręci się wrzeciono
Co nastąpiło później?
Na youtubie zupełnie przez przypadek trafiłam na filmik z Chudowa bodajże pokazujący kobitkę przędącą wełnę. I jak to u mnie - zapaliła mi się lampka i stwierdziłam, że skoro mam wełnę to brakuje mi tylko wrzeciona i mogę zaczynać prząść. Tu jak z nieba spadł mi Ingwar, który po powrocie z wyjazdu usłyszawszy wcześniej o moich prząśniczych zapędach przywiózł ze sobą wrzeciona. Z ogromnym zapałem z miejsca je zakupiłam i postanowiłam że jak tylko wrócę do domu zacznę działać. I stało się tak jak zwykle z początkami bywa. Okazało się, że trzeba szukać, czytać i kombinować.
Zaczęłam sposobem.
Jako, że prawie na wszystkich stronach instruktażowych jakie trafiałam wrzeciona miały na końcu haczyk, który zupełnie zmieniał charakter i kierunek przędzenia, postanowiłam (a raczej postanowiliśmy, bo do przenoszenia tekstu czytanego i widocznych zdjęć na rzeczywistość pomocny był mi wielce Kędzior) sobie conieco uprościć. - Moje wrzeciono nie posiada haczyka (co w sumie oczywiste) więc zamiast niego zastosowaliśmy dodatkowy węzeł. Ale od początku:
Nitkę pomocniczą (dowolnej, wygodnej długości) zawiązaliśmy w pętlę, którą to przywiązaliśmy ponad glinianym przęślikiem (od strony dłuższej osi wrzeciona) natomiast pozostałą część pętli w miejscu gdzie powinien być haczyk (pod przęślikiem na końcu osi) związaliśmy tak, by pętla trzymała się osi ale reszta jej nadal zwisała swobodnie w dół. Co później: wyciągamy z czesanki jakieś, podobającej się nam grubości włókna, które przekładamy przez pętlę i składamy z resztą tych włókien tak by się zaczepiła. Dalej już sama frajda czyli zaczynamy prząść pierwszy fragment. Łapiemy za dłuższą część osi wrzeciona i trzymając w jednej ręce to a w drugiej naszą wełnę przyczepioną do nici pomocniczej delikatnie turlamy wrzecionem po udzie żeby nadać nitkom skręt i by mocniej się o siebie zaczepiły. Gdy już uprzędziemy pierwszy fragment wyciągamy z czesanki kolejne włókna by to przedłużyć. Gdy powstanie nam trochę włóczki odczepiamy nić pomocniczą spod przęślika - ale nie odczepiamy od włóczki! i zaczynamy skręcać to co powstało ponad przęślikiem. I dalej przędziemy już z drugiej strony wrzeciona, czyli tak jak być powinno. Ruch obrotowy można nadać wrzecionu albo poprzez szybki skręt palcami na czubku wrzeciona, albo tak jak to w początkowej fazie tworzenia nici - szybkie przeturlanie wrzeciona po udzie i puszczenie go, by kręciło się dalej już własną siłą.
A! co ważne! - nić musi kręcić się ciągle w tę samą stronę więc warto by było zapamiętać, w którą kręci się wrzeciono
wtorek, 28 czerwca 2011
środa, 15 czerwca 2011
Siedem i osiem.
czwartek, 9 czerwca 2011
Kombinatoryka
Już po maturze, już sezon rozkręcony na dobre, już zamówienia ruszają pełną parą, już sprężam się do roboty ;)
Koszula dla M. uszyta w całości ręcznie w 2 dni, zielona krajka (poniżej) z którą męczyłam się niemiłosiernie prawie przez 2msc, albo i więcej też skończona a tymczasem siedzę nad Birką. Póki co mam 3,40m. W planach jest 5m ale takim tempem myślę, że bardzo szybko to skończę.
Dalej już same przyjemności, bo Osada, Drohiczyn i inne odtwórcze plany z Norwegią włącznie ;) Najdłuższe wakacje życia póki co spędzam naprawdę pracowicie, mam nawet listę rzeczy które musze jeszcze zrobić ^^. Pomijając już listę zamówień, na której jedna osoba czeka na swoją krajkę już od Wolina zeszłego roku. Cieszę się jedynie, że czeka nadal i to nad wyraz cierpliwie. Ale ale! Skończę Birkę i biorę się za te swasty. To będzie pierwszy dwustronny projekt, miejmy nadzieję, że udany.
Szczęściem nie muszę się martwić, że na czas pracy nad Przemysławową krają warsztat stanie w miejscu - odkąd M. podłapał fach zawsze cośtam się robi. Obecnie pracuje nad beżowo-brązową krajką na pas.
Co do krajki poniżej - wzór jest jedną wielką kombinatoryką. Miało być zupełnie inaczej, ale że mi się spodobalo i z daleka wygląda na swasty to tak już zostało.
Tylko dlaczego ja tak lubię te krajki jak już są skończone a jak je robię to klnę na nie jak szewc? ;D
Koszula dla M. uszyta w całości ręcznie w 2 dni, zielona krajka (poniżej) z którą męczyłam się niemiłosiernie prawie przez 2msc, albo i więcej też skończona a tymczasem siedzę nad Birką. Póki co mam 3,40m. W planach jest 5m ale takim tempem myślę, że bardzo szybko to skończę.
Dalej już same przyjemności, bo Osada, Drohiczyn i inne odtwórcze plany z Norwegią włącznie ;) Najdłuższe wakacje życia póki co spędzam naprawdę pracowicie, mam nawet listę rzeczy które musze jeszcze zrobić ^^. Pomijając już listę zamówień, na której jedna osoba czeka na swoją krajkę już od Wolina zeszłego roku. Cieszę się jedynie, że czeka nadal i to nad wyraz cierpliwie. Ale ale! Skończę Birkę i biorę się za te swasty. To będzie pierwszy dwustronny projekt, miejmy nadzieję, że udany.
Szczęściem nie muszę się martwić, że na czas pracy nad Przemysławową krają warsztat stanie w miejscu - odkąd M. podłapał fach zawsze cośtam się robi. Obecnie pracuje nad beżowo-brązową krajką na pas.
Co do krajki poniżej - wzór jest jedną wielką kombinatoryką. Miało być zupełnie inaczej, ale że mi się spodobalo i z daleka wygląda na swasty to tak już zostało.
Tylko dlaczego ja tak lubię te krajki jak już są skończone a jak je robię to klnę na nie jak szewc? ;D
czwartek, 7 kwietnia 2011
Chorobowo
Choroba rozłozyła mnie totalnie. Nie mam siły na nic, ledwo siedzę i
ledwo piję gorące mleko. Przez to wszystko nie bylo nawet czasu pisać o
aktualnościach... Więc w wielkim skrócie - Już jakiś czas temu
przywitaliśmy na Osadzie wiosnę i odbył się pierwszy obrządek na cześć
Roda. Sprawdziliśmy jak działa nasza nowa 'kuchnia polowa' (ognisko
główne + mniejsze zaraz obok zrobione na stałe z kamieniami
przystosowanymi pod patelnię) i zobaczyłam efekty kilkutygodniowej
ciężkiej pracy jaką włożyliśmy (a tak właściwie Panowie, którzy
niezmordowanie co weekend pracowali na Osadzie) nad zbudowaniem
pierwszej ziemianki, którą miejmy nadzieję niedługo uda się wykończyć.
Nie mam niestety zdjeć jak wygląda sama na wpół skończona ziemianka ale
poczęstuję was pejzażami jakie rozciągają się wokół:
Zdjęcia robione były zaraz po tym jak zszedł z pól ostatni śnieg. Zresztą. Cała wyprawa miała być wyprawą wiosenną a nieoczekiwanie rano zaskoczyła nas biała kołderka na trawie. No nic. Z wyprawy nic w sumie nie wyszlo, ale przynajmniej obrządki były.
Więc tak na koniec zdjęcie już stricte z samej Osady:
Zdjęcia robione były zaraz po tym jak zszedł z pól ostatni śnieg. Zresztą. Cała wyprawa miała być wyprawą wiosenną a nieoczekiwanie rano zaskoczyła nas biała kołderka na trawie. No nic. Z wyprawy nic w sumie nie wyszlo, ale przynajmniej obrządki były.
Więc tak na koniec zdjęcie już stricte z samej Osady:
piątek, 1 kwietnia 2011
No i sezon oficjalnie się rozpoczął. Ostara była, także wyczekiwać
tylko aż wyjazdy zaczną się niemalże co tydzień. Póki co jest dobrze i
nie dobrze. Dobrze, bo praca jakoś się tam kręci i przygotowania do
egzaminów też, no ale - krajka jak stała tak stoi. Brakuje może 1,5m i
trochę czasu. Owijacze dla Mężczyzny czekają aż kupię len i będę miała
większy zapas, no i krajki na owijacze... No niestety. Coś kosztem
czegoś. Koszula wykończona, kaptur dzisiaj również w stanie dokonanym, z
zamówieniami jestem na zero czyli sezon martwy jak najbardziej
spożytkowałam w całości.
Póki co są plany jedynie na kilka birkowych czapek, owijacze, krajki do nich i dokończenie fartuszka na sprzedaż. A w momencie kiedy będę w 150% na zero ze wszystkim, kiedy mój mężczyzna będzie miał kilogramy cierpliwości do mnie, gdy postanowi mi prać i gotować, żebym o nic nie musiała się martwić przez bite dwa dni - wtedy wezmę się za odwlekany już 3 rok projekt krajki gigant snartemo.
Tymczasem odgrzewany kotlet który czeka na kupca:
Póki co są plany jedynie na kilka birkowych czapek, owijacze, krajki do nich i dokończenie fartuszka na sprzedaż. A w momencie kiedy będę w 150% na zero ze wszystkim, kiedy mój mężczyzna będzie miał kilogramy cierpliwości do mnie, gdy postanowi mi prać i gotować, żebym o nic nie musiała się martwić przez bite dwa dni - wtedy wezmę się za odwlekany już 3 rok projekt krajki gigant snartemo.
Tymczasem odgrzewany kotlet który czeka na kupca:
czwartek, 31 marca 2011
czwartek, 10 marca 2011
Birka.
Wzór z Birki. Narobilam się tego w sumie 10m. 100% wełna z merynosów.
Powstaly i sprzedały się z tego 3 paski i jedno obszycie, także praca
się opłacała i zostalam bez żadnych resztek i skrawków. ;)
wtorek, 1 marca 2011
Leszowa.
Nowy projekt wciągnął mnie wczoraj na tyle, że wieczorem nie było nawet
czasu, żeby na moment przysiąść i cokolwiek napisać. Zostalo mi jeszcze
jakieś 2m roboty, ale myślę, że szybko będę mogla zamieścić tu efekty
swojej pracy ;) Póki co częstuję Was kolejnym odgrzewanym kotletem.
Przyjdzie wiosna, zaczną się kolejne nowe projekty to i nowe rzeczy będę
zamieszczać.
niedziela, 27 lutego 2011
Pierwsza.
Jest i długo planowany blog, zimy ciąg dalszy i choroba, która
odbiera siły i chęci na cokolwiek. Blog z grubsza poświęcony będzie
krajkom i odtwórstwu - a co z tego wyjdzie to zobaczymy. Póki co
poczęstuję Was jedną z pierwszych krajek, które zrobiłam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)